Z dziennika podróżnika: Mistrzostwo Świata 2014

Wrzesień to od pewnego czasu dla polskiej siatkówki miesiąc wyjątkowy. A dokładnie to od dwóch lat, kiedy w naszym kraju gościliśmy najleps...

Wrzesień to od pewnego czasu dla polskiej siatkówki miesiąc wyjątkowy. A dokładnie to od dwóch lat, kiedy w naszym kraju gościliśmy najlepsze drużyny światowej siatkówki, i które dodatkowo zdołaliśmy pokonać - wszystkie, co do jednej! Zaczęło się od reprezentacji Serbii na ogromnym Stadionie Narodowym, a skończyło się na wielkiej reprezentacji Brazylii, z którą wygrana w finale Mistrzostw Świata była dla polskiej drużyny, kibiców i dziennikarzy, wisienką na torcie. Siatkarski Podróżnik był wówczas obecny w katowickim Spodku i przeżywał największe w świecie emocje na własnej skórze. Z racji tego, że lada dzień nadejdzie druga rocznica tego wydarzenia, pora więc odkurzyć dziennik podróżnika i przypomnieć sobie jak to było 21 września 2014 roku...


Mistrzostwa, mistrzostwa i po mistrzostwach! Te trzy tygodnie minęły tak szybko, że aż trudno mi to pojąć moim małym umysłem ;). Z resztą, wcale nie trudno stracić rachuby czasu, kiedy przestaje się go odmierzać za pomocą zegarka lub kalendarza, i życie zaczyna się toczyć od meczu do meczu (oczywiście z udziałem Polaków, chociaż te inne też były całkiem zacne). W dniu finału, kiedy siedziałyśmy razem z Agą w kawiarni w Katowicach, to wydawało nam się, że zaledwie kilka dni temu byłyśmy w Warszawie. A tu bach! Za dwie godziny finał. I to z udziałem Naszych!

Początki
Prawda jest taka, że gdy kupowałam bilety na mecze, czyli jakoś kwiecień/maj, to byłam pewna, że to co się będzie działo na Stadionie Narodowym, to będą takie emocje i taki mecz, jakiego już nigdy później nie zobaczę. I rzeczywiście, widowisko było spektakularne, trybuny wypełnione po brzegi, atmosfera kosmiczna i wynik meczu rewelacyjny (więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj :). Właśnie po tej wygranej nad reprezentacją Serbii, gdzieś tam w głowie pojawiła się myśl i nadzieja, że to może nie był jeszcze ten najbardziej wyjątkowy mecz w moim życiu, ale była to myśl tak nieśmiała, że nawet nie próbowałam jej wypowiadać na głos. Jednakowoż, pewna iskierka się pojawiła i z każdym dniem robiła się coraz większa. 

fot. Kasia Kwiecień, www.fashionbranding.pl
Potem mecze we Wrocławiu
Tak się akurat złożyło, że podczas I fazy Mistrzostw, w której Polacy rozgrywali mecze na Hali Stulecia, byłam we Wrocławiu. Dlatego też chodziło się do strefy kibica albo do kawiarni ze znajomymi, i w każdym z tych miejsc emocje były wspaniałe i wciąż rosły. Rosła też nadzieja na sukces naszej kadry narodowej. Mimo to, wciąż nie mówiło się głośno o możliwości zdobycia medalu, bo chociaż regularnie ogrywaliśmy swoich przeciwników, to jednak w dużej części byli to przeciwnicy z nieco niższej półki. Gdy Polakom udało już się przejść jak burza przez tę część Mistrzostw, nadszedł czas na prawdziwe - jak się wtedy wydawało - wyzwanie, czyli III fazę, rozgrywaną już w innym miejscu.  

W mieście Łodzi siatkarzom się też powodzi
III faza to już bardzo wymagający przeciwnicy; a jak przeciwnicy lepsi, to i mecze trudniejsze, ale i ciekawsze zarazem. Oczywiście był moment lekkiego załamania formy podczas meczu z USA, ale nie czarujmy się - w czasie tak długiego turnieju, nie ma takiej opcji, żeby grać bezbłędnie na wszystkich spotkaniach. Na szczęście, w meczu z Włochami gra naszych siatkarzy wróciła już na właściwe tory, i wszystkie kolejne mecze kończyły się zwycięstwem Polaków. Nie znaczy to rzecz jasna, że było łatwo! Było za to mnóstwo dramatycznych zwrotów akcji, cały wachlarz emocji i walka do upadłego. Szczególnie w pamięć zapadły mi tie breaki z drużynami Iranu i Francji. Ten pierwszy uratował nas przed odpadnięciem z turnieju, ten drugi natomiast znacznie poprawił samopoczucie przed półfinałami. Następnie przyszedł czas na losowanie... 

No i wylosowaliśmy, Brazylię i Rosję. Wtedy prawdopodobnie wszyscy zamarli... Na początku pomyślałam "co za pech", a potem doszłam do wniosku, że w sumie to może być ciekawie. No i było i to jak! Najpierw walka z Brazylią do upadłego, okraszona pogadankami pod siatką. Potem nadzieja na to, że Rosja pomoże nam wejść do półfinałów... nie pomogła. Na koniec, walka o wszystko z Rosją; walka, której towarzyszyła euforia po drugim secie, ponieważ wiedzieliśmy już, że to my i Brazylia przechodzimy dalej; a po tie breaku radość z pierwszego miejsca w grupie i tego, że utarliśmy nosa pewnym siebie Rosjanom. 

Półfinały, półfinały, u kibiców stres niemały
Mecz z Niemcami był bardzo ważny i chyba najbardziej dla mnie stresujący. Oglądałam go u przyjaciółki i chyba nigdy jeszcze takich nerwów nie przeżywałyśmy. Po pierwsze dlatego, że bardzo chciałyśmy żeby Polacy byli już w finale; a po drugie, dlatego że miałyśmy bilet do Spodka, którym jak się okazało wygrałyśmy życie, chociaż mało kto się tego spodziewał jak go kupowałyśmy. Mecz był bardzo trudny, Niemcy deptali nam po piętach, ale ostatecznie się udało i to dopiero była euforia!

Finał - emocje, których się nie zapomina
W niedzielę, cały dzień człowiek chodził w kółko i z niecierpliwością czekał na wieczór. A jak ten wieczór nadszedł... to sam nie mógł uwierzyć, że bierze udział w tak ważnym wydarzeniu i w ogóle, że to wszystko dzieje się naprawdę. Atmosfera pod Spodkiem była znakomita, kibice sami aranżowali wszelkiego rodzaju śpiewy i okrzyki bojowe i nakręcali się pozytywnie jeszcze przed wejściem na pole bitwy. W środku było natomiast już ekstremalnie gorąco (i tu nie chodzi o to, że miałyśmy miejsca przy samym dachu, ale o atmosferę na trybunach :P). Pierwszy set, przegrany przez Polaków nas wcale nie zniechęcił, wręcz przeciwnie - byliśmy coraz bardziej rozśpiewani i coraz głośniejsi. Potem, z każdym setem, dochodziła do tego wszystkiego jeszcze coraz większa radość. 

fot. Kasia Kwiecień, www.fashionbranding.pl
Nagle, w samej końcówce 4 seta, chyba wszyscy sobie uświadomiliśmy, że zaraz możemy pokonać wielką Brazylię i zostać Mistrzami Świata, i po ostatnim punkcie pojawiła się niewyobrażalna euforia i emocje tak intensywne, jakich jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Dlatego też, nie potrafię opowiedzieć słowami tego co działo się przez pierwszą minutę po zwycięstwie. Pamiętam krzyki, piski, uściski, skakanie.  A potem radość, łzy, miękkie kolana i próba uwierzenia w to, co się stało. Tym wszystkim przepięknym emocjom i uczuciom akompaniowała bardzo ładna oprawa artystyczna i świetlna w hali. Na koniec jeszcze dodam, że hymn Polski śpiewany był przez kibiców jeszcze dwukrotnie tego wieczoru - raz spontanicznie, chwilę po wygranej, a drugi raz już oficjalnie, z flagą podniesioną wysoko do góry. Takich rzeczy się nie zapomina do końca życia. 

Marzenia się spełniają
Podsumowując, ten Mundial był jednym, wielkim, "trzytygodniowospełniającymsię" marzeniem, myślę, że zarówno siatkarzy jak i każdego kibica. Przed Mistrzostwami miałam nadzieje i swoje wyobrażenia jak chciałabym aby to wszystko wyglądało, ale nie spodziewałam się, że moja wizja spełni się w 100%. Byłam na dwóch najważniejszych meczach naszej reprezentacji, przeżyłam takie emocje jakich nie doświadczyłam jeszcze nigdy dotąd i brałam udział w historycznym dla polskiego sportu wydarzeniu. Dodatkowo, siatkówka zagościła nie tylko na halach i w strefach kibicach, ale wszędzie! W mediach, na ulicach, w pociągu, w tramwaju, w kawiarniach, wszyscy dookoła mówili o moim ukochanym sporcie! Lepszej ozdoby do organizacji i całej oprawy tej imprezy nie można było sobie wymarzyć :) Dlatego teraz wielkie: DZIĘKUJEMY! 


Tekst oryginalnie ukazał się na stronie Prozaiczny Zoom Optyczny


Może zajrzysz też tu

0 komentarze

Flickr Images